wtorek, 18 grudnia 2012

W Gruzji nie ma zimy ?????????


Wiele razy słyszałam od znajomych, że mam wielkie szczęście, bo przebywam w kraju, w którym nie ma zimy- przecież Gruzja to klimat gorący i subtropikalny... Palmy i takie tam..... Taaaaaaa..... jasssne..... 

Pierwszy raz w życiu zobaczyłam palmy pokryte śniegiem!

sobota, 15 grudnia 2012

Wielka kumulacja

Przebywając w Gruzji nawet przez krótki czas nie da się nie zauważyć szalenie wręcz eksponowanej religijności. Symbole związane z wiarą są nieodłącznym elementem krajobrazu gdziekolwiek by się człowiek nie ruszył. Nie ma chyba większej ulicy czy skweru bez krzyża, najczęściej ogromnego i rzucającego się w oczy z daleka. Wszędzie napotkać też można sklepy z artykułami religijnymi, w tym w szczególności szerokim wyborem "świętych obrazków".


















Bardzo częstym widokiem- u nas spotykanym już niezwykle rzadko- jest też sytuacja, gdy ktoś przechodząc w pobliżu cerkwi pochyla głowę i kreśli trzy razy znak krzyża. Jest to tak silna tradycja, że czasami wygląda aż absurdalnie, na przykład raz przytrafiła mi się sytuacja, gdy kierowca taksówki w pełnym biegu co chwila puszczał kierownicę bo musiał się przeżegnać kiedy przejeżdżaliśmy obok świątyni, a innym razem widziałam młodą dziewczynę, która usiłowała się trzy razy przeżegnać nie odsuwając od ucha telefonu komórkowego, przez który prowadziła głośną dyskusję. Na ulicach i w sklepach (a nawet na lotnisku!) spotkać też można skarbony służące zbiórce datków na budowę świątyń. 


 

To samo widać w gruzińskich domach, samochodach, biurach i sklepach. Krzyżyki, obrazki świętych, mini-ikony, kadzidełka i świeczki to absolutnie konieczny element w prawie każdym gruzińskim domu, który do tej pory miałam okazję odwiedzić. I o ile dom każdy może sobie udekorować jak mu się podoba, to ołtarzyki w barach czy biurach są już nieco zdumiewające. Tym bardziej, że nie kończy się na jednym czy dwóch obrazkach, jest ich zazwyczaj cała ogromna kolekcja zajmująca pół ściany, całą półkę w kredensie czy nawet osobny stolik. Najwyraźniej w powszechnej opinii "kumulacja" świętych działa lepiej niż pojedyncza ikona..... Przy czym każda próba usunięcia takowej "świętej" dekoracji ze strony wynajmującego dom/mieszkanie kończy się oburzeniem właścicieli, bo przecież taka akcja natychmiast sprowadzi na dom nieszczęście.... No cóż- co kraj, to obyczaj- pozostaje się jedynie modlić, żeby poza tak ostentacyjnym eksponowaniem symboli wiary ludzie faktycznie zaczęli żyć zgodnie z jej chwalebnymi zasadami..........








niedziela, 9 grudnia 2012

Mandarynkowe wzgórza

Zupełnie niedawno po raz kolejny miałam okazję odkryć ślady nie tak odległej gruzińskiej przeszłości.  Jak zwykle znalazłam to miejsce przypadkiem, szukając zupełnie czegoś innego, a mianowicie małego jeziorka, które w ramach lokalnych atrakcji chciałam pokazać znajomym. Aby je znaleźć, w miejscowości Kheta w bardzo charakterystycznym miejscu skręca się w lewo (patrząc od strony Zugdidi) i jedzie się ostro pod górę mocno zaniedbaną drogą, po czym zostawia samochód przy budce strażnika i maszeruje kilkadziesiąt metrów dalej. 



Zasadniczo na tym moja rola jako przewodnika turystycznego się skończyła, natomiast znajomi wpadli na pomysł obejście jeziora dookoła i wspięcia się na górkę po przeciwnej stronie. Już sama droga była bardzo przyjemna, bo natrafiliśmy na dzikie drzewa mandarynkowe i posililiśmy się pysznymi soczystymi owocami. Po dalszej wspinaczce natrafiliśmy w gąszczu na bardzo ciekawy pomnik w typowo radzieckim stylu- mężczyzna i kobieta wspólnie wznoszący gałązkę laurową, a kawałek dalej zobaczyliśmy osiedle domów stojących "pośrodku niczego". W niektórych widać było oznaki zamieszkania, duża część jednak stała pusta. Wszystko to wyglądało bardzo dziwnie, szczególnie, gdy wypatrzyliśmy kolejne szeregi drzew mandarynkowych i pomarańczowych rozciągające się na całym sąsiednim wzgórzu, a kawałek dalej ogromne pachnące zarośla krzewów laurowych. 





Na szczęście szybko pojawił się bardzo rozmowny tubylec, który z nostalgią w głosie wyjaśnił nam, że za czasów ZSRR miejsce to było wielkim cytrusowo-laurowym sowchozem (czyli czymś w rodzaju polskiego PGRu) zajmującym się uprawą drzew cytrusowych i krzewów laurowych, w którym pracowała cała okoliczna ludność. Niestety wiele lat temu sowchoz przestał funkcjonować, a duża część dawnych pracowników opuściła swoje domy i wyjechała. Jakby na przekór temu większość drzew i krzewów rośnie i owocuje nadal, choć pozostaje nie zadbana. Cóż, może jeszcze kiedyś karta historii się odwróci?