sobota, 25 lutego 2012

Witamy w Gruzji

Stało się, klamka zapadła, jestem w Gruzji.


Do Tbilisi przylecieliśmy w nocy i już pierwsze wrażenie było nieco kosmiczne. Ale w sumie pozytywne. Porządne lotnisko, ulice (łącznie ze słynną w Polsce ulicą Lecha Kaczyńskiego), powalająco piękne bożonarodzeniowe oświetlenie- to wszystko zrobiło super pierwsze wrażenie. Poza tym wszechobecne napisy w tutejszym alfabecie dawały poczucie, że jestem w jakiejś nierealnej bajce. No ale potem przyszedł ranek i okazało się, że w dziennym świetle i o tej porze roku Tbilisi jest niezbyt urocze. Przede wszystkim kompletnie brak jest kolorów, wszystko jest jakby przyblakłe, wyprane, dominuje blada żółć, beż, szarość, brąz.
Budynki- z małymi wyjątkami- są bardzo zaniedbane, odpada tynk, wszystko rdzewieje i się łuszczy. Dla kontrastu parlament, siedziba prezydenta, uniwersytet i kilka innych raczej publicznych budynków wygląda na świeżutko odmalowane i dobrze utrzymane. Na pewno wszystko byłoby inaczej, gdybym przyjechała wiosną lub latem, gdy wszędzie jest zielono, ale w chwili obecnej brzydota wielu miejsc, i to w centralnych punktach miasta a nie tylko w zapomnianych przez Boga uliczkach, była wręcz powalająca.












Zresztą cała dalsza 350-kilometrowa droga przez Gruzję była taka. Wyprana z kolorów, zniszczona i wyglądająca na raczej biedną a na pewno zaniedbaną okolica. Mnóstwo pustych domów- część jako „spadek” po czasach, gdy mieszkali tu Rosjanie, a część pusta, bo właściciele już dawno wyjechali do Europy. Straszny widok, szczególnie gdy zaczął sypać gęsty śnieg i robić się ciemno. Brrrr. Jedyne plamy koloru na tej pustyni szarości to wielkie, najczęściej szklane, granatowo-czerwone posterunki policji. I ewentualnie co nowsze i nowocześniejsze stacje benzynowe. 
Gdzie ja trafiłam?????????????

2 komentarze: