piątek, 20 lipca 2018

Gruzińskie restauracje w Polsce... oto dwie z nich


Jak ten czas płynie! Z rozrzewnieniem przeczytałam niedawno kilka swoich archiwalnych wpisów. Był wśród nich TEN artykuł, w którym pokazywałam polskie produkty dostępne w Gruzji oraz gruzińskie ślady w Polsce. W tamtym czasie (końcówka 2013 roku) gruzińskie restauracje dopiero się u nas pojawiały i każda z nich była sporym wydarzeniem. Dziś są one w większych miastach już codziennością nie budzącą większego zaskoczenia. Miałam niedawno okazję odwiedzić dwie gruzińskie restauracje w Polsce i chciałabym w dzisiejszym wpisie podzielić się wrażeniami- a Wy już sami ocenicie, czy spodobałyby się Wam akurat takie miejsca.



Pierwszym z odwiedzanych przeze mnie lokali była gruzińska restauracja "Ocneba" (ოცნება), czyli "Marzenie" w Sopocie. Ulokowana jest przy centralnym deptaku "Monciaku" i o jej reklamę po prostu potknęłam się spacerując tamże. Na lekko kiczowatej tablicy jest wszystko- szaszłyki, chinkali, chaczapuri adżaruli i tańczący Gruzini w strojach ludowych, więc skojarzenia z krajem Kartlów od razu zapukały do głowy i skutecznie zwabiły mnie do restauracji (ha! Cóż za ironia losu! Jak sami wiecie, jeszcze jakiś czas temu na gruzińskie jedzenie nikt nie zaciągnąłby mnie nawet siłą!).




Menu restauracyjne okazało się bardzo bogate. Główna ulotka nie zawiera cen, musimy po nie sięgnąć dopiero głębiej do menu. Ponieważ do restauracji wybrałam się nie z głodu, a z czystego sentymentu, postanowiłam poprzestać na zamówieniu porcji chinkali (30 zł) i gruzińskiej lemoniady (10zł). Na porcję składało się 5 sztuk dorodnych, świeżutko przygotowanych chinkali. Niestety, cały efekt popsuł kelner, który najpierw koniecznie chciał posypać wszystko pieprzem, a potem uparł się, aby stać nade mną i tłumaczyć mi, jak prawidłowo jeść potrawę. Gdyby był to Gruzin, byłoby to nawet zabawne, ale młody Polak klepiący wyuczoną formułkę był irytujący, bo nie przestał nawet, gdy powiedziałam mu, że doskonale sobie poradzę. No nic, widocznie takie ma polecenie od szefa. Komiczne było dla mnie też to, że lemoniadę pić można było tylko z wielkiego kieliszka do wina, a poproszony o szklankę kelner obruszył się, że "u nich się tak nie pije". Ech. Najważniejsze jednak, że chinkali okazały się bardzo smaczne i sycące (choć szkoda, że nie można samemu decydować o rozmiarze porcji).






 Teraz trochę ogólnego wrażenia. Wystrój restauracji choć elegancki, wydał mi się trochę przekombinowany. Nie odczułam atmosfery gruzińskiej knajpy i na pewno nie nazwałabym tego lokalu przytulnym. Jest to raczej restauracja, która określiłabym mianem "z górnej półki". Na pewno jest z klasą, ale jest również bardzo sztywniacko i nieco zbyt sterylnie. Taka trochę gruzińska knajpa dla polskich snobów. Chętnie poszłabym tam z kimś na oficjalny biznesowy posiłek, ale na pewno nie zaprosiłabym tam znajomych na swobodne pogaduszki. 




----------

A teraz przenosimy się do Warszawy i miejsca, które nosi zabawnie brzmiącą nazwę "Chinkalnia", a położone jest przy ul. Pięknej. Wyszukałam je w internecie i spośród kilkunastu stołecznych opcji wybrałam na chybił-trafił, bo akurat leżało w pobliżu mojego miejsca docelowego. Jest to lokal o zdecydowanie skromniejszej klasie, niż prezentowany wcześniej, za to bardziej przypomina standardowa gruzińską knajpę. Z tego, co zrozumiałam, należy do sieci podobnych lokali, działających w kilku miastach Polski na zasadzie franczyzy.



Menu tej restauracji to kilkanaście dań i kilka rodzajów napojów. Po raz kolejny zamówiłam chinkali (jak zresztą 2/4 klientów, którzy ewidentnie dla tej potrawy przychodzą do Chinkalni. Według moich obserwacji na drugim miejscu było chaczapuri.). Miłą niespodzianką było to, że dokładnie tak, jak w Gruzji, wybierać można między różnymi rodzajami chinkali (z mięsem, z mięsem i zieleniną, z serem), a poza tym można je zamawiać na sztuki (każda sztuka to 3,90 zł). Ja zamówiłam sześć z mięsem i zieleniną i stwierdzam, że była to bardzo dobra decyzja. Gorące, pachnące, pyszne. W dodatku proces ich przygotowywania można oglądać "na żywo", a podaje je gruziński kelner- ot, taki dodatkowy lokalny koloryt. Niestety, zabrakło mojej ulubionej lemoniady i musiałam się zadowolić woda mineralną :( Czekając na zamówione jedzenie miałam też okazję zaobserwować komiczną scenkę, gdy jeden z klientów odezwał się do kelnera "Proszę pana, czy podajecie tu wino z kvevri? Wie pan, to takie wino z glinianych kadzi...." Mina kelnera (Gruzina)- bezcenna.....












Kilka słów o wystroju i ogólnej atmosferze- lekki chaos, ale wystrój miły dla oka. W tle lekka gruzińska muzyka. Całość przypomina klimatem np. pizzerię (zresztą taki rodzaj lokalu sugeruje sama nazwa "Chinkalnia"). Przyszłabym tu chętnie z dobrymi znajomymi, za to na pewno nie zabrałabym tutaj nikogo na ważne spotkanie. Myślę zresztą, że przy następnej wizycie w stolicy jeszcze tam wrócę!







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz