Naszła mnie deszczowo-jesienna nostalgia i zabrałam się za porządkowanie moich archiwalnych zdjęć. A tam tyle wspomnień z pewnej późnojesiennej wyprawy... Ponieważ dawno już na blogu nie podróżowaliśmy wirtualnie po Gruzji, więc dziś będzie to, co lubię najbardziej- miejsca urokliwe, a niezbyt oblegane przez turystów, a w dodatku atmosferą idealnie wkomponowujące się w pogodę za oknem. Zabieram Was do jesiennej Kachetii!
Zaczniemy od Telavi (gruz. თელავი, nie mylić z Tel Aviv!), w literaturze nazywanego "sercem Kachetii". To 30-tysięczne miasto położone w Dolinie Alazani stanowi obecnie zaledwie stolicę regionu, ale w historii odgrywało już rolę znacznie ważniejszą. To tutaj w XI a potem XVII-XVIII wieku mieściła się stolica bogatego Królestwa Kachetii.
Jak już pisałam, udało się nam tam dotrzeć w październiku, więc miasto odkryło przed nami swoje jesienne, nieco zamglone i dżdżyste oblicze. Właściwie pierwsze, co rzuciło nam się w oczy, to to, że podobnie jak w wielu innych gruzińskich miastach, idąca w tysiące ilość mieszkańców niekoniecznie przekłada się tutaj na wielkomiejski styl. Owszem, ścisłe centrum to kilka "światowo" wyglądających budynków, ale już kilka uliczek dalej wracamy do dobrze nam znanego stylu gruzińskich chat z charakterystycznymi werandami.
Świadectwem dawnej potęgi miasta są przede wszystkim pozostałości po średniowiecznym zamku-twierdzy. Zbudowany został dla kachetyjskich królów, a szczególne znaczenie zyskał w długiej połowie XVIII wieku, gdy jego rozbudową zajął się Mały Kachetyjczyk, czyli król Erekle II z dynastii Bagratydów, słynny m. in. dlatego, że z trzema żonami spłodził 13 synów i 10 córek. A tak poważnie- przez 54 lata swojego panowania w niełatwym dla tego regionu czasie po najeździe Turków osmańskich Erekle II dał radę zjednoczyć wschodnią Gruzję, a także w dużym zakresie zmodernizować system sprawowania rządów, wojsko i ekonomię. Brał też udział w ponad 100 bitwach, ostatni raz mając już ponad 75 lat, odniósł w nich ponad 80 poważnych ran. To dopiero gruziński twardziel! Niestety, część jego osiągnięć zniszczył kolejny najazd Persów, a po jego śmierci jeden z jego synów rządził tak nieporadnie, że region na dobre przejął rosyjski car.
Ale wróćmy do zamku. Był on pomyślany pierwotnie jako twierdza, a następnie służył w charakterze letniej rezydencji królewskiej po tym, jak stolica i siedziba władcy przeniesione zostały do Tbilisi. Obecnie znajduje się tutaj muzeum dedykowane Ereklemu II i przy odrobinie szczęścia zobaczyć można królewską sypialnię, miecz i tron. Nam niestety to szczęście nie dopisało, bo okazało się, że późny październik to okres na tyle poza sezonem, że muzeum zwiedzać można tylko po wcześniejszym umówieniu się. Heh, trudno, to samo spotkało nas wcześniej w muzeum dywanów w Sighnaghi (więcej TUTAJ) zadowoliliśmy się więc spacerem wokół imponujących zamkowych murów.
W tym momencie nie pozostało nam nic innego, jak wybrać kierunek dalszej wycieczki. Już wcześniej wyczytaliśmy, że dziesięć kilometrów od Telavi leży kompleks monastyrów Shuamta i to właśnie na nie padł nasz wybór.
Odwrotnie do kolejności historycznej, jako pierwszy na naszej drodze stanął klasztor Akhali Shuamta (Nowa Shuamta, przy czym słowo "shuamta" oznacza "pomiędzy górami"). Jest to klasztor żeński, założony w XVI wieku przez kachetyjską królową Tinatin. W okresie sowieckim zamieniono go w sierociniec, ale obecnie znowu mieszkają tutaj mniszki. Niestety, nie można go odwiedzać samodzielnie, należy zadzwonić do bramy i mieć nadzieję, że pojawi się któraś z siostrzyczek i zechce nas po terenie klasztoru oprowadzić. Niestety, po raz kolejny tego dnia mieliśmy pecha, bo żadna z zakonnic do nas nie wyszła. Zrobiliśmy więc tylko kilka fotek zza płotu, ujmując na nich bramę oraz główny budynek kościelny z pięknymi wnękami w kształcie krzyża i nietypowo jak na Gruzję wysmukłą wieżą. Podobno w kościele leżą pochowani królowa Tinatin oraz poeta Alexander Chavchavadze, a jego ściany ozdobione są pięknymi freskami ze scenami biblijnymi, ale o tym już się nie przekonaliśmy osobiście.
Niecałe dwa kilometry dalej znajduje się kompleks kościołów Dzveli Shuamta (Stara Shuamta). Jest on całkowitym kontrastem dla swojej młodszej wersji. Już sama droga do niego pośród jesiennych drzew powoduje lekki dreszczyk na karku. Później przejść trzeba koło ekipy staruszek palących ognisko i sprzedających wotywne świeczki- tu włączyła się moja wybujała wyobraźnia i nadała całości lekki posmak horroru. Spotęgował go widok trzech leciwych, mrocznych kościołów postawionych obok siebie. Co raczej na Gruzję nietypowe, nie miały one praktycznie żadnego wystroju, jedynie osmalone ściany oraz mnóstwo świętych obrazków i śladów po palonych świeczkach. Na wszelki wypadek my też zapaliliśmy swoje, kupione od wspomnianych staruszek (woleliśmy nie ryzykować- w końcu tylko one w ogóle widziały, że się do tych ponurych kościołów zapuściliśmy).
A teraz już na serio- kompleks Dzveli Shuamta należy do najstarszych kościołów w Gruzji, bo jedna z kaplic pochodzi z V wieku, a dwie pozostałe z VII. Ich styl architektoniczny idealnie oddaje najwcześniejszy okres gruzińskiego chrześcijaństwa. W średniowieczu było to miejsce wielu pielgrzymek, niestety od czasu wybudowania Nowej Shuamty i przeniesieniu się tam zakonnic życie kompletnie tutaj zamarło. Szkoda? Może tak. Dla mnie jednak było to jedno z miejsc, które zrobiły na mnie piorunujące wrażenie i które pozostaje jednym z najmilej wspominanych z całej Kachetii. Jeśli będziecie mieli okazję, zajrzyjcie tam koniecznie i dajcie się ponieść wyobraźni!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz