piątek, 9 listopada 2012

Kierunek Mestia

 Wstyd się przyznać, ale przez ponad siedem miesięcy mieszkania w Zugdidi jakoś nie trafiłam do obowiązkowego punktu turystycznych odwiedzin, czyli do Mestii, "stolicy" Swanetii- regionu słynącego ze swej odrębnej nieco "dzikiej" kultury i przydomowych wież obronnych wpisanych na listę światowego dziedzictwa UNESCO, a także reklamowanego jako "najwyżej położony zamieszkany region Europy" (jakiej Europy ja się pytam, no jakiej Europy???). Na swoje usprawiedliwienie dodam, że nie należę do fanów trekkingu, wspinaczki i tym podobnych atrakcji, więc nie bardzo widziałam cel takiej wyprawy. W końcu jednak zrobiło mi się głupio, że turyści z Polski walą tam drzwiami i oknami przez tysiące kilometrów a ja nic.... tak więc pewnego słonecznego październikowego poranka rozpoczęła się moja krótka górska przygoda.



























Wbrew krążącym jeszcze gdzieniegdzie pogłoskom droga z Zugdidi do Mestii nie jest już drogą przez mękę, bo jakieś dwa lata temu pięknie ją poszerzono i wyasfaltowano. Mało tego, codziennie po tej drodze jeździ ekipa zajmująca się usuwaniem co większych spadających kamieni, czyszczeniem piachu po ewentualnych zalaniach przez przydrożne strumyki itp. Oczywiście nie oznacza to, że stan nawierzchni jest zawsze idealny, ale ogólnie jedzie się całkiem przyjemnie.... no chyba, że w drodze trafi się tak jak my na towarzystwo szalonego i ambitnego kierowcy marszrutki, który wyprzedzał będzie pod górę na zakrętach trąbiąc niemiłosiernie, a następnie zatrzymywał się człowiekowi tuż przed maską, aby za kilka minut znowu wyprzedzać żyłując silnik do granic wytrzymałości. Nic to, momenty stresu za kierownicą rekompesowane były przez przecudne widoki, którymi napawaliśmy się przez całą przejażdżkę. Tunele, skały, jezioro powstałe dzięki zaporze na rzece Inguri, strumienie, urwiska rozpoczynające się momentami tuż za krawędzią szosy- no i przede wszystkim góry w całej swej malowniczości, częściowo pokryte wielobarwnymi lasami, a w wyższych partiach lodowcami- istna uczta dla oczu!!!



Sama Mestia pojawiła się na horyzoncie po jakichś trzech godzinach jazdy dumnie prezentując swoje słynne wieże. Kolejne pół godziny zajęło nam dotarcie z tego miejsca do "centrum" miasteczka.... i tutaj nastąpił totalny szok. Poczułam totalne deja vu, jakbym znalazła się znowu na parkingu w Mtschecie. Dlaczego? Otóż Mestia przechodzi kompleksowy remont. Zasadniczo sprawa chwalebna- jednak remont prowadzony jest metodą "kopiuj-wklej", czyli wszystkie domy od frontu przerabiane są na ten sam góralsko-cepeliowski styl nieco jak w Austrii czy Szwajcarii nijak się mający do tego, co świadczy o wartości Mestii jako miejsca historycznego, a największym chyba koszmarkiem jest futurystyczny budynek policji postawiony w samym centrum miasteczka. No nic, zapewne jest to kwestia gustu, mi się niestety nie spodobało.



















Spodobała mi się za to możliwość wdrapania się na jedną ze swańskich wież i obejrzenia panoramy Mestii z jej dachu. Zaliczyliśmy też punkt obowiązkowy czyli mini-muzeum pokazujące, jak wyglądało życie w swańskim domu, gdzie w jednej izbie mieszkali ludzie i kilka rodzajów domowego inwentarza.

















Gdyby mnie więc ktoś zapytał, czy nie będąc miłośnikiem trekkingu i wspinaczki warto wybrać się w kierunku Mestii, odpowiem, że zdecydowanie tak (dla miłośników tych rozrywek odpowiedź jest bowiem oczywista). Krajobrazy widziane po drodze są naprawdę rewelacyjne, wieże też mają swój nieodparty urok i jeśli trafi się na dobrą pogodę, to wrażenia pozostają niezapomniane.