niedziela, 28 grudnia 2014

Śpiewać każdy może

Skoro świąteczna atmosfera dookoła (choć przypominam, że w Gruzji Boże Narodzenie będzie obchodzone dopiero w styczniu!), to dla potrzymania klimatu rozpocznę gruzińską kolędą Alilo.



Jak łatwo się domyślić, to właśnie gruzińska muzyka i śpiew są tematem dzisiejszego posta. Już dawno chciałam o nich napisać, bo są one  tak charakterystycznymi elementami tutejszej codzienności, że nie da się poczuć "smaku" Gruzji bez nawiązania do jej muzyki.

Moją ulubioną gruzińską piosenką jest zdecydowanie Bani Rachuli. Piosenka banalna- tańcząca piękna dziewczyna, chłopak, takie tam... ale słowa tak naprawdę nie są ważne. Ważna jest niesamowita energia, jaką ta muzyka ze sobą niesie. Aż chce się samemu tańczyć, śpiewać i klaskać.



Oprócz tej energii w gruzińskich piosenkach fascynujące jest jeszcze coś innego. U nas mówi się, że "śpiewać każdy może".... a w Gruzji najwyraźniej śpiewać każdy musi. Śpiew napotkać tutaj można dosłownie wszędzie, a co jest niesamowite, wielogłosowe pieśni wykonywane są o tak, po prostu, bez wielkich przygotowań, po prostu zbiera się kilka osób i już. Rodzina śpiewająca nad grobem zmarłego, przyjaciółki śpiewające w parku, młodzież umilająca sobie czas na lotnisku, kilka osób rozpoczynających piosenkę w knajpie- wszystkie te sceny to zupełnie normalne elementy życia codziennego. Niestety, nagrane przeze mnie przy takich okazjach filmiki są nieco za duże, aby je tutaj wstawić, ale posłuchajcie chociażby tego:



Jak już po tych kilku przykładach widać, gruzińska muzyka to zdecydowana przewaga wokalu nad instrumentami. Oczywiście instrumenty też się pojawiają, są to głównie bębenki, piszczałki i małe gitary, ale ich zadaniem jest głównie nadanie tonacji i ogólnej linii melodycznej, całością utworu zdecydowanie rządzą ludzkie głosy.



Teraz jeszcze troszeczkę teorii: pieśń gruzińska, że dzieli się na kilka kategorii- chakrulo śpiewane w czasie biesiad i przyjęć, krimanchuli czyli partie jakby jodłowania, naduri będące elementem tradycji związanej z kultem winorośli, oraz kolędy alilo. Cały odrębny dział stanowią też hymny i pieśni liturgiczne. (Źródło http://www.unesco.pl/kultura/dziedzictwo-kulturowe/dziedzictwo-niematerialne/lista-dziedzictwa-niematerialnego/europa-i-ameryka-polnocna/gruzja/Co ciekawe, na stronie UNESCO doczytałam się niedawno, iż gruziński śpiew polifoniczny (czyli wielogłosowy) w 2008 roku wpisany został na Listę Niematerialnego Dziedzictwa Ludzkości.

A na koniec ciekawostka- w 1977 roku nagranie jednej z gruzińskich pieśni chakrulo z regionu Kachetii zostało włączone do zbioru 116 utworów różnego gatunku i umieszczone na pokładzie sondy Voyager. Sonda w 2013 roku opuściła nasz Układ Słoneczny i podróżuje teraz przez galaktykę... a zatem kto wie, może kosmici też będą mieli szansę zachwycić się gruzińską polifonią ;) ?


wtorek, 16 grudnia 2014

Sen o turystycznej potędze

Przeglądałam ostatnio różne gruzińskie strony w internecie i natrafiłam na to
http://www.goderdzi.ge/eng/18/ABOUT%20GODERDZI%20RESORTS
Na pierwszy rzut oka- cudo. Wspaniały kurort narciarski najwyższej klasy w górach Adżarii. Aż się sama zdziwiłam, że ani ja, ani nikt z moich znajomych tam nie był i nawet o tym miejscu nie słyszał. Sprawa wyjaśniła się jednak bardzo szybko, po wnikliwej analizie stronki zorientowałam się bowiem, że ambitne plany pozostały tylko planami, a w internecie możemy pooglądać sobie co najwyżej wizualizację z 2010 roku (oba zdjęcia pochodzą ze strony http://snow.ge/photos-the-ski-resorts-georgia/goderdzi-photos.html).

Miało być tak....

.... a jest tak

Cóż, takich niezrealizowanych planów jest w Gruzji niestety mnóstwo. Sztandarowym przykładem jest tu Lazika (http://innagruzja.blogspot.com/2013/02/miasto-niespenionych-marzen.html), dołączyć można do nich choćby Instytut Techniczny w Batumi (gigantyczny budynek ukończony w 2013r., który nigdy nie został oddany do użytku) czy głośno zapowiadaną przebudowę Zugdidi.


Na banerze piękna wizualizacja, na zdjęciu to, co z niej (nie) wyszło
Planowany Instytut Techniczny w Batumi-
ten imponujący budynek stoi pusty już kilkanaście miesięcy

Przyczyna takiego stanu rzeczy jest prosta- poprzedni prezydent Mikhail Saakashvili (z uwagi na specyficzne hobby zwany przeze mnie Miszą Budowniczym) wyśnił i wymarzył sobie Gruzję jako potęgę turystyczną. Ktokolwiek odwiedzał Gruzję latem 2012r. pamięta zapewne, jak w ramach akcji promocyjnej każdy cudzoziemiec otrzymywał przy kontroli paszportowej małą buteleczkę gruzińskiego Saperavi... - tak, tak, to też był autorski pomysł prezydenta w ramach udowadniania turystom, że jedyne słuszne wino pochodzi z Gruzji :) A w wywiadach w 2012r. mówił on na przykład tak: "Odnawiamy Akhalciche i będzie to nowy cud świata. Budujemy najszybciej na świecie. Kutaisi miało najbardziej zniszczoną infrastrukturę, a teraz staje się nowoczesnym miastem. Wprowadziliśmy zmiany w prawie, dzięki którym Lazika otrzyma specjalny status. Zbudujemy sieć nowoczesnych kurortów na czele z Borjomi. Odrestaurujemy Tskaltubo, Abastumani i inne miejsca. Za 5 lat Gruzję będzie odwiedzać 10 milionów turystów rocznie". (http://www.streampress.com/news/press-release/government/item/792-president-saakashvili-every-tourist-in-georgia-will-receive-a-bottle-of-wine, http://www.georgiatimes.info/en/news/41379.html).

Zamiar świetny, tylko z realizacją niestety było gorzej. Plany budowy powstawały często w pośpiechu, poszczególne budowle konstruowano w absurdalnych miejscach bez żadnego odniesienia do realnego świata, a fundusze stosowano tak, jakby miały nigdy się nie skończyć. Jakość wykonania była też mocno zaniżona. W sumie wyglądało to tak, jakby w wielu przypadkach powstające obiekty miały zadowolić przede wszystkim oko prezydenta, a nie potencjalnych turystów. Niestety, w delikatnie mówiąc średnio zamożnej Gruzji wiele z planów było czystym bujaniem w obłokach, coraz mocniej zresztą krytykowanym (tutaj znaleźć można jeden z mało pochlebnych artykułów z roku 2011 http://www.georgiatimes.info/en/interview/50550.html) mówiący między innymi o "przedkładaniu politycznych fantazji nad dobrem kraju" i "niestabilnej sytuacji finansowej kraju żyjącego w dużej części z międzynarodowych dotacji"). Prezydenckie oczekiwania coraz bardziej rozmijały się z rzeczywistością, aż w końcu nastąpiła zmiana władzy i wcześniejsze plany zostały mocno skorygowane, a w wielu przypadkach po prostu zarzucone.


Plan na 2013...

... i rzeczywistość w 2014.

Tak miał wyglądać jeden z hoteli w Anaklii .....

.... a na tym się skończyło
Co mnie w tym wszystkim dobija, to fakt, że na te wszystkie wizje wydano ogromne pieniądze, przy czym zupełnie rozminięto się z prawdziwymi turystycznymi potrzebami. Gruzja nie jest i nie ma szans być celem wycieczek bogatych turystów szukających "all inclusive". Gruzja ma ogromny potencjał wynikający z jej dziedzictwa kulturowego, tysiącletnich budowli, obiektów sakralnych, przepięknej przyrody i to właśnie tam powinny być lokowane fundusze. Do tego sprawny system transportu, schludne hotele o rozsądnych cenach (na razie ten segment rynku zabezpiecza prawie wyłącznie prywatna inicjatywa) i sukces gotowy.

PS- Żeby już tak całkiem nie marudzić, to muszę wspomnieć, że w Gruzji w okresie Miszy Budowniczego zrealizowano też kilka całkiem ciekawych projektów. Ale o tym to już innym razem :)

piątek, 28 listopada 2014

Most, na którym kupisz wszystko

Chyba każde większe miasto ma swój zakątek bazarowo-turystyczny, gdzie autentyki mieszają się z badziewiem, a prawdziwa sztuka z kiczem. Nie w każdym jednak mieście tego typu bazar ma za sobą tak bogatą i pełną przemian historię, jak w przypadku tbiliskiego Suchego Mostu.

Zacznijmy od nazwy- obecny Suchy Most (nazywany też z rosyjska Suchoj Most, gruzińskiej nazwy nigdy nie słyszałam, i nie wiem nawet, czy ktokolwiek jej używa) zbudowany został w XIXw. na zlecenie ówczesnego rosyjskiego namiestnika i nazywał się pierwotnie Mostem Woroncowa. Spinał on oba brzegi rzeki Kury z wyspą Madatova. Jednak w latach 30-tych XXw. dokonano regulacji biegu rzeki , co doprowadziło do zabawnej sytuacji, w której potężny most tylko częściowo przebiegał nad wodą, a druga jego połowa górowała nad... niczym. Wtedy właśnie stał się Suchym Mostem, a wykorzystując nowe ukształtowanie terenu pod jego "lądową" częścią po jakimś czasie poprowadzono drogę, która jest obecnie jedną z najbardziej ruchliwych miejskich arterii.


Suchy Most jak widać nie do końca jest suchy

Po upadku ZSRR na Suchym Moście zaczęli zbierać się ci, którzy mieli zamiar wyjechać w świat i chcieli szybko spieniężyć posiadane przedmioty- w tym różnego rodzaju biżuterię, antyki i rodzinne pamiątki. Pchli targ szybko się rozrastał i zyskał opinię miejsca, gdzie można kupić za bezcen naprawdę piękne i wartościowe rzeczy.
A jak jest dzisiaj? O kupowaniu za bezcen autentycznych, starych przedmiotów można właściwie zapomnieć. Gruzję zalała fala turystów i Suchy Most szybko nauczył się, czego taki przeciętny turysta poszukuje i ile jest gotów za to zapłacić. Mamy zatem cały dział tzw. pamiątek z czasów ZSRR, na czele z galerią Leninów i Stalinów, poprzez medale, legitymacje, książki, plakaty, flagi, elementy umundurowania aż do kawałków broni. Zaraz obok nich wyrastają stoiska z rzeczami nawiązującymi do gruzińskiej tradycji- noże, sztylety, puchary, rogi, czapy i inne cuda- niestety duża część z nich to żałosne podróbki, a te, które wyglądają na autentyczne, mają zwykle ceny zupełnie z kosmosu. Mamy też albumy, płyty, kasety, biżuterię, części samochodowe, różne tajemnicze urządzenia elektryczne i mnóstwo innych  trudnych do zdefiniowania gadżetów. W osobnej części Suchego Mostu sprzedaje się porcelanę, sztućce i naczynia, jest też miejsce na lampy i mniejsze meble. Na skwerze pod mostem króluje Sztuka przez duże "Sz"- od ręcznie malowanych pocztówek i paskudnych magnesów na lodówkę poprzez ręcznie robione szale i kopie dzieł Pirosmaniego do całkiem przyzwoitych obrazów współczesnych artystów. Z kolei po drugiej stronie mostu nad samą rzeką sprzedaje się książki- ja sama jako zapalona kolekcjonerka "Małego Księcia" uzupełniłam tam swój zbiór o co najmniej pięć okazów. 


Różne takie tam udające antyki

















Portrety Stalina obowiązkowe!

Aparaty fotograficzne świetnie komponują się z butami

Coś dla miłośników muzyki ludowej
Tutaj coś dla bardziej wybrednych
















Bagnety, znaczki, legitymacje, banknoty- czego dusza zapragnie

Wszystko jedno czy ordery, cz talerze- grunt, żeby turysta kupił!


















Po Suchym Moście można włóczyć się naprawdę długo, słuchając wielojęzycznych dialogów (ze szczególnym uwzględnieniem komentarzy polskich turystów, którzy najczęściej zachowują się, jakby nikt poza nimi nie mówił po polsku i pozwalają sobie na bardzo interesujące wypowiedzi), zgadując przeznaczenie niektórych sprzedawanych rzeczy, śmiejąc się z kiczowatych "jeleni na rykowisku" i patrząc z lekkim rozrzewnieniem na gadżety rodem z ZSRR. Co ważne, tętni on życiem codziennie przez cały rok od ok. 9-10 do ok. 16-17, o ile tylko pozwala na to pogoda, bo przecież wszystko dzieje się tutaj pod gołym niebem.

wtorek, 28 października 2014

Magiczna literka "i"

Wpis dedykuję Lali, mojej fantastycznej lektorce języka gruzińskiego.
დიდი მადლობა ლალი!

Z językiem gruzińskim wzięłam się za bary od samego początku mojego pobytu w Zugdidi, początkowo z raczej miernym skutkiem (http://innagruzja.blogspot.com/2012/02/powrot-do-pierwszej-klasy.html). Naprawdę łatwo nie było. Dla ucha osoby nieprzywykłej do tego języka ma on raczej drażniące, twarde i nieprzyjemne brzmienie. Jest  w nim mnóstwo głosek gardłowych i "charczących", w dodatku wyrazy brzmią często jak zbitek liter niemożliwych do wypowiedzenia (moją zmorą jest na przykład ჩვენ ვცხოვრობთ "cz'wen wc'chowrobt"- my mieszkamy). Ale inaczej być nie może, skoro gruziński alfabet to 23 spółgłoski i tylko 5 samogłosek. Jednak jakoś przebrnęłam przez podstawy kartuli i nawet zaczęłam się nim nieźle bawić, odkrywając wiele ciekawostek. Właśnie jedna z takich ciekawostek będzie tematem dzisiejszego posta.

Otóż spółgłoski spółgłoskami, ale język gruziński zdecydowanie zdominowany jest przez jedną malutką samogłoskę- literkę "i", która w dodatku bardzo lubi umiejscawiać się na końcu wyrazów. W alfabecie gruzińskim zapisuje się ją tak: "ი". Gdyby ktoś dawał mi grosz za każdym razem, gdy gdzieś tę literkę namierzę, byłabym już bardzo bogata. Wystarczy popatrzeć na nazwy miejscowości: Tbilisi, Batumi, Kutaisi, Sighnaghi, Gori, Kobuleti, Gudauri, Telavi, Borjomi, Rustavi, Senaki, Lagodekhi, Ushguli, Zugdidi..... można tak w nieskończoność. To samo jest z nazwami gruzińskich regionów- większość z nich kończy się na to magiczne "i": Mtianeti, Kakheti, Chevsureti, Imereti, Svaneti, Kartli, Tusheti, Javakheti....


Dużo literek "i"...


... i jeszcze więcej literek "i".
Dla spostrzegawczych- kto znajdzie błąd?

A nazwiska?  Wszędzie  króluje  magiczne  "-shvili",  rzadziej  choć  też  często  pojawia  się "-veli". Imiona? W damskich tego tak nie słychać (choć jest Lali), ale za to w męskich "i" przejęło pełną kontrolę (sztandarowy Georgi, ale również Nukri czy Irakli). Mało tego, gdy imię kończy się twardo, to w języku potocznym i tak dodawana jest moja ulubiona literka, a zatem na przykład z Temura robi się Temuri, Badur to Badri, Guram to Gurami, a Nugzar to Nugzari. Dla nas jako cudzoziemców ma to prześmieszne konsekwencje- w gruzińskich dokumentach też na siłę do naszych imion i nazwisk dodawane jest to nieszczęsne "i", zatem na przykład "Markus" to nagle "Markusi" a "Nowak" to "Nowaki".

W restauracji (nazywanej po gruzińsku restorani) mamy chociażby tradycyjne chaczapuri (serowy placek), chinkali (rodzaj pierożków), sulguni (ser), kitri da pomodori salati (sałatka ogórkowo-pomidorowa), kababi (zrolowane mięso mielone) i kartoplili (ziemniaki). W banku (czyli banki) mamy lari i tetri. Liczymy: erti, ori, sami, othi, huti... Miesiące to janvari, tebervali, marti, aprili, maisi.... Mieszkamy w kalaki (mieście) lub sopeli (wsi).... 


W tym szyldzie gabinetu dentystycznego wszystkie wyrazy kończą się na "i"

Uffff, żeby odejść nieco od tego magicznego kręgu "i" napiszę jeszcze na koniec, że oczywiście nie każde gruzińskie imię, nazwisko, czy nazwa miejscowości kończy się na "ი". Jeśli bowiem "i" zabraknie, może być to inna litera- jednak prawie zawsze będzie to samogłoska. Mamy zatem miejscowości typu Mestia, Khulo, Achalciche, Vardzia, Chkhorotskou, Sagarejo czy Mccheta, mamy też nazwiska kończące się na "-adze", "-ava" lub "-nia".  Kobiety to zwykle Manana, Nino, Salome, Tamta, Natia, Khatuna, Shorena, Maka, Tamuna, Eliso czy Keti, a choć dla nas to nieco dziwne, to zasada samogłoski działa nawet jeśli chodzi o imiona męskie. Przykłady? Tornike, Mamuka, Sandro, Shota, Lasha, Aleko, Koba, Giga- to wszystko są mężczyźni! W tym tłumie giną nieliczne "spółgłoskowe" wyjątki jak Levan, Vakhtang, Davit czy Avtandil (choć niezupełnie, bo do tych dwóch ostatnich i tak wszyscy mówią Dato i Avto).


czwartek, 23 października 2014

Jesienne góry po raz trzeci

Jakoś tak się zabawnie złożyło, że w gruzińskie góry trafiałam zawsze jesienią. Było tak z Mestią (mowa o nim TUTAJ), było tak podczas pierwszego spotkania ze Stepantsmindą (TUTAJ). Najwyraźniej dla podtrzymania tradycji moja przygoda z Przełęczą Zekari w Górach Mescheckich też miała miejsce jesienią. (Gdyby ktoś bardzo chciał je znaleźć na mapie- Góry Mescheckie gruz. მესხეთის ქედი to jedno z pasm górskich małego Kaukazu ciągnące się od Batumi po Borjomi, a trasę przez Przełęcz Zekari zobaczyć można TUTAJ.




Pomysł wyjazdu narodził się zupełnie spontanicznie w ramach desperacji przed zbliżającą się dużymi krokami zimą, kiedy to większa część tras górskich staje się nieprzejezdna. Faktycznie, jak widać będzie na zdjęciach, w wyższych górskich partiach leżało już trochę śniegu... ale może nie uprzedzajmy wydarzeń. 

wtorek, 14 października 2014

"Gruzja" już nie brzmi dumnie

Dzisiejszy wpis ma swoje korzenie w kuriozalnej sprawie, którą śledzę już od jakiegoś czasu, a która pokrótce opisana jest TUTAJ (niestety tylko w języku rosyjskim). Sprawa wygląda następująco: w 2009 roku Gruzja zwróciła się do władz Japonii oraz Litwy, aby nie stosowały w oficjalnych dokumentach nazwy "Gruzja", gdyż pochodzi ona z języka rosyjskiego (Gruzija) i poprosiły o stosowanie wersji angielskiej, czyli "Georgia" (wym. Dżordżia). Litwa wniosek od razu odrzuciła. W Japonii wywołał on sporą konsternację i odpowiedź odmowną, gdyż wskazano na tożsamość tej nazwy z jednym z południowych stanów USA. Pewnie na tym by się sprawa zakończyła, jednak najwyraźniej Gruzja nadal naciskała, bo w ostatnich doniesieniach pojawiła się informacja, że Japonia jednak przestawi się na brzmienie angielskojęzyczne. Gruzja ogłosiła to tryumfalnie, zaznaczając przy tym, że dzięki jej dotychczasowym staraniom już 173 z 193 krajów członkowskich ONZ przeszło na taką właśnie wersję (m. in. Korea Południowa). Natomiast słowa "Gruzja" używa się wciąż w Polsce, Rosji, na Bałkanach i w Państwach Bałtyckich. Zatem skoro Polska jest jednym z ostatnich bastionów "starej" nazwy, to zapewne już tylko kwestią czasu jest identyczna prośba skierowana do naszych władz.....



Co tak bardzo gruzińskiemu ministerstwu przeszkadza? Oczywiście chodzi o korzenie- jakoby rosyjskie, czyli jakże znienawidzone- nazwy "Gruzja". Czy jednak rzeczywiście słowo to pochodzi z języka rosyjskiego? Wcale niekoniecznie. Jedna z wersji mówi o tym, że już w starożytności Persowie nazywali swoich sąsiadów "Gurdżami", czyli "wilkami" (zresztą nawet obecnie po turecku Gruzja to Gürcistan a po azersku Gürcüstan). Z kolei inna teoria wskazuje na imię patrona Gruzji świętego Jerzego (greckie Georgios) jako źródło obecnej nazwy kraju.

Cała sprawa jest o tyle śmieszna, że po gruzińsku "Gruzja" to wcale nie "Gruzja" ani "Georgia"- w rodzimym języku kraj ten nazywa się bowiem Sakartvelo (საქართველო). Język gruziński to też nie "gruziński" ani "Georgian" tylko kartuli (ქართული). Skąd wywodzą się te nazwy? Pochodzą one od regionu Kartlia, który historycznie był pierwszym terenem zamieszkałym przez dzisiejszych Gruzinów. Tak więc pomysł, aby nagle kraj nazywać słowem angielskim jest kompletnie oderwany od rzeczywistości, choć świetnie pokazuje obowiązujące trendy. 

Jak widać na pozór zupełnie niewinne kwestie lingwistyczne to tak naprawdę kolejny element konfliktu gruzińsko-rosyjskiego. Czy warto w jego imię odcinać się od tradycji? A jeśli tak, to dlaczego tracić narodową tożsamość na rzecz kolejnej obcej nazwy?

środa, 8 października 2014

Jedzonko cz.3 - przyprawy i sosy

Jak już kiedyś pisałam, gruzińskie jedzenie jest bardzo specyficzne. Zupełnie inne są tutaj potrawy, inny sposób jedzenia, ale także- a może przede wszystkim- gruzińska kuchnia to zbiór zupełnie odmiennych od naszych przypraw i sosów.

Absolutną królową jest tutaj "kindza" (ქინძი), czyli kolendra, przyprawa o mocnym, bardzo charakterystycznym smaku i zapachu. Dodaje się ją w dużej ilości praktycznie do wszystkiego- chinkali, kebabi, lobio, rozmaitych rodzajów mięs, zup, sosów i sałatek- w sumie to nie stosuje się jej chyba tylko do lodów ;-) Problem bywa często taki, że kindza jest na tyle intensywna, iż zamiast tylko podkreślać smak potrawy, po prostu go dominuje i w efekcie mamy na stole kilka różnych dań, które smakują tak samo. Przyznam się, że bardzo długo nie mogłam się do tego przyzwyczaić i z dużymi oporami zaakceptowałam tę obcą mi nutę smakową.

Druga bardzo gruzińska przyprawa to sól swańska, zgodnie ze swoją nazwa pochodząca z gór Swanetii. Pomysł na jej skład powstał prawdopodobnie w czasach, gdy tradycyjna sól była trudno dostępna i trzeba było ją oszczędzać a także czymś zastępować. Sól swańska jest bowiem niczym innym jak mieszanką grubej soli, czosnku i różnych ziół (w tym np. wyżej wspomnianej kindzy, ostrej papryczki, kozieradki błękitnej). Skład może być różny zależnie od dostępnych ziół, przy czym w wersji tradycyjnej sól swańska ucierana jest ręcznie, a poszczególne składniki dodawane są nie jednocześnie tylko po kolei, aby wydobyć z nich jak najwięcej aromatu.

Kolejna przyprawa z gruzińskim regionem w nazwie to szafran imeretyński o charakterystycznym żółto-pomarańczowym kolorze i ziołowo-kwiatowej nutce zapachowej (kwiatowej, bo wytwarza się go z wysuszonych kwiatków aksamitki, takiej samej jaka w Polsce rośnie w przydomowych ogródkach!). Zastępuje on w Gruzji tradycyjny szafran, który jest bardzo drogi. Dodaje się go do warzyw, mięs i ryb.


Sypkie przyprawy najlepiej kupować na lokalnych bazarach odmierzane kubeczkami...



... ale można nabyć je też w gotowych opakowaniach.

Szczególnie po opisie tej ostatniej przyprawy pomyśleć by można, że tutejsza kuchnia jest raczej łagodna. Nic bardziej mylnego! Gruzińskie jedzenie to w dużej mierze "ogień w gębie", bo do potraw w dużej obfitości używa się mocno pikantnych sosów. Sztandarowym przykładem jest tutaj intensywnie czerwony sos adżika, o którym mówi się nawet, że jest dobry wtedy, gdy spadając na stół wypala dziurę w obrusie. Hm, coś w tym jest, bo tradycyjną adżikę produkuje się z ostrych papryczek chili, czosnku, kolendry, kurkumy i soli, a dopiero w wersji mniej hardcorowej dodaje się inne składniki (pomidory, łagodna papryka, marchewka)- od razu przyznam się, że jak dla mnie to tylko ta druga opcja jest w ogóle jadalna.

Innym rodzajem sosu jest tkemali, sos produkowany ze specjalnej odmiany zielonych kwaśnych śliwek zmieszanych z czosnkiem, kolendrą, chili, pieprzem i cukrem. Sos ten jest mniej ostry niż adżika i występuje w różnych wersjach kolorystycznych- od zielonej poprzez pomarańczową do czerwonej i brunatnej.

Jeszcze jednym bardzo typowym gruzińskim sosem jest sos orzechowy. Przygotowuje się go z łuskanych orzechów włoskich, czosnku, kolendry, kurkumy, papryki, pieprzu, soli i octu winnego. Wychodzi z tego dość gęsta pasta, która dobrze komponuje się z warzywami i drobiem (absolutna klasyka to bakłażany w sosie orzechowym).
 


Orzechy włoskie kupuje się już łuskane, a od tego to już tylko krok do sosu...
 

PS- Dziękuję Przemkowi za użyczenie zdjęć :)
PS2- Kilka świetnych gruzińskich przepisów m. in. na opisane wyżej sosy znajdziecie tutaj http://kuchniazwyrakiem.blogspot.com/




 

piątek, 26 września 2014

Do szkoły pod górkę

W Polsce zrobiło się chłodniej, nadszedł wrzesień i przyniósł ze sobą rozpoczęcie roku szkolnego. A w Gruzji? W Gruzji chłodniej niezupełnie, a rok szkolny co prawda też się zaczął, ale dopiero 15 września. Tak jest co roku, gruzińskie wakacje trwają bowiem dobre trzy miesiące (od początku czerwca do połowy września)- w sumie trudno się dziwić, bo przy panujących tu letnich 40-stopniowych upałach trudno byłoby kogokolwiek zmusić do efektywnej nauki. (Swoją drogą gruzińskie dzieci się nie przepracowują, bo oprócz wakacji letnich mają jeszcze wolne w święta, ferie zimowe oraz nierzadko dodatkowe dni wolne w czasie chłodniejszych dni zimowych lub z innych powodów).
Jak w ogóle wygląda system edukacyjny w Gruzji? Zasadniczo obowiązek szkolny istnieje między 6 a 16 rokiem życia a edukacja w tym okresie jest bezpłatna. Mamy więc klasy szkoły podstawowej (1-4), czegoś w rodzaju naszego gimnazjum (7-9) oraz ogólnej lub technicznej szkoły średniej (10-12). Po zakończeniu szkoły średniej uczniowie przystępują do jednolitego w całym kraju egzaminu, którego wynik przesądza o możliwości kontynuacji nauki, bo im jest wyższy, tym większy daje wybór dalszej uczelni. W skład egzaminu wchodzi język gruziński, język angielski, matematyka oraz dwa dalsze przedmioty. Dalszym etapem kształcenia są uczelnie wyższe lub kursy na wybranych kierunkach, przy czym studia są płatne (od 2.500 lari w uczelniach państwowych do nawet 13.000 lari w uczelniach prywatnych za rok).

Gruzińskie dzieci łatwo nie mają- trzy języki, trzy alfabety

Strona z książeczki do nauki angielskiego- mają trudniej niż my, bo zacząć trzeba od nauki pisania

Tyle teorii. Jak sprawa prezentuje się w praktyce? Gruzińscy uczniowie borykają się z całą masą problemów. Przede wszystkim dostęp do edukacji jest bezpłatny jedynie teoretycznie, bo (podobnie jak w Polsce) wszelkiego rodzaju podręczniki, przybory itp. opłacane są przez rodziców. Niestety, szczególnie w biedniejszych regionach nadal zdarzają się rodziny, które ze względu na skrajne wręcz ubóstwo nie posyłają dzieci do szkoły, a- inaczej niż w Polsce- nie istnieje praktycznie żaden mechanizm, który mógłby takie dzieci "wyłapać" i zmusić do podjęcia nauki. Druga kwestia to odległość do szkół, czasami jest to kilka-kilkanaście kilometrów, a stwierdzenie "mieć pod górkę do szkoły" nabiera bardzo dosłownego znaczenia. Osobna kwestią jest stan budynków szkolnych, w dużych miastach wyglądają one całkiem przyzwoicie i nowocześnie, ale to co widywałam w małych wioskach Imeretii czy Samegrelo, a nawet w samym Zugdidi, jest wręcz przerażające.

Sala gimnastyczna w najlepszej szkole w Zugdidi.
















Korytarz szkolny, Zugdidi


Typowa klasa szkolna w mniejszych miejscowościach.
(foto pochodzi ze strony
http://www.adra.pl/aktualnosci/evs-gruzja-polskie-pierogi-podbijaja-zakaukazie,1754/)



Szkoła w miejscowości Shamgona koło Zugdidi

 
The Gurtskaya Gymnasium School in Zugdidi
Dla kontrastu- nowo wybudowane gimnazjum w Zugdidi, pierwsze w regionie o takim standardzie
(foto pochodzi ze strony http://georgiaabout.com/2013/10/18/gurtskaya-gymnasium-school/)

 
Innym problemem związanym z gruzińskim systemem szkolnictwa jest zjawisko występujące także w Polsce, a mianowicie straszliwe mnożenie się szkół prywatnych nie mających wiele wspólnego z rzetelną edukacją. Szczególnie duży problem związany jest z uczelniami wyższymi, każda miejscowość ma ambicję mieć swój własny uniwersytet i kończy się tym, że poziom nauczania obniża się coraz mocniej, bo brak jest wykwalifikowanej kadry. Poza tym przy panującym bezrobociu nie ma aż tak ogromnego zapotrzebowania na osoby z wykształceniem wyższym i dochodzi do sytuacji absurdalnych, gdy kelnerki w porządniejszych hotelach czy dziewczyny w sklepach wszystkie są absolwentkami uniwersytetu. Smutne.

Budynek Uniwersytetu w Zugdidi
(foto pochodzi ze strony http://www.humanrights.ge/index.php?a=main&pid=7231&lang=eng)
  
Najbardziej prestiżowy Ilia State University w Tbilisi
(foto pochodzi ze strony
http://cs.astronomy.com/asy/b/astronomy/archive/2011/03/29/archaeoastronomy-in-georgia.aspx)

Jedna z filii Ilia State University znajduje się w malutkiej Stepantsmindzie
A na koniec dwie rzeczy, które są w moim odczuciu bardzo charakterystyczne dla gruzińskiej szkoły i mocno różnią ją od naszej. Po pierwsze, w szkołach obowiązuje skromne biało-czarno-granatowe ubranie (czasami bywają też jednolite mundurki) i zasada ta jest rzeczywiście przestrzegana, co jak dla mnie jest bardzo praktyczne i nadaje szkole odpowiednią rangę. A po drugie, lekcje zaczynają się nie o godzinie 8:00 jak u nas, ale o 9:00 i trwają maksymalnie do 14:30. Okazuje się zatem, że gruzińska niechęć do wczesnego wstawania (o której pisałam tutaj http://innagruzja.blogspot.com/2012/06/rytm-dnia.html) ma swoje korzenie już we wczesnej młodości :)

poniedziałek, 1 września 2014

Jeszcze więcej podniebnych tramwajów

Jakiś rok temu pisałam TUTAJ o gruzińskich "podniebnych tramwajach"- kolejkach linowych w miejscowości Chiatura (pol. Cziatura). Najwyraźniej kolejki linowe stały się turystycznym hitem i wiele osób postanowiło tę miejscowość odwiedzić, jednak z drugiej strony dotarły do mnie opinie, że Chiatura to może i fajne miejsce, ale leży kompletnie nie po drodze dokądkolwiek- czy można zatem pofruwać kolejką linową jeszcze gdzieś indziej? Otóż tak, oczywiście, że można pojeździć również gdzie indziej, przy czym odnalezione przez mnie kolejki prezentują całą paletę stanów technicznych- od mocno "oldskulowych" truposzy po super nowoczesne konstrukcje.


Dla przypomnienia- tak wyglądają kolejki w Chiaturze

Jeśli chodzi o rodzaje "podniebnych tramwajów", to postanowiłam uporządkować je według tego, w jakim celu zostały zbudowane. Jak już pisałam w poprzednim artykule, w Chiaturze kolejki pełnią rolę zwykłego środka lokomocji dla lokalnych mieszkańców i w takim celu są wykorzystywane. Podobną funkcję ma kolejka w miasteczku Khulo w Adżarii, tam przewozi ona mieszkańców wioski Tago do ich domów położonych po drugiej stronie doliny. Osobiście jej nie testowałam, ale znalazłam w internecie kilka wzmianek o niej oraz poniższe zdjęcie:

Zdjęcie pochodzi ze strony http://razistan.wordpress.com/2013/07/19/the-georgian-mountains-in-good-company/

Rolę typowo rozrywkową pełni natomiast kolejka w Kutaisi, którą za 50 tetri dostać się można do położonego na wzgórzu parku rozrywki. Tak samo jest w Borjomi, tam dolna stacja kolejki znajduje się przy wejściu do parku zdrojowego, a linia prowadzi na wzgórze z lunaparkiem. Jak widać wagoniki są zdecydowanie starszego modelu, a jedzie się w nich na stojąco.

Jeden z dwóch wagoników kolejki w Kutaisi

Wagonik w Borjomi

Zdecydowanie nowocześniej

A teraz zupełna zmiana klimatu, bo typowo "pod turystów" zbudowane zostały w ostatnich latach dwie inne kolejki- co ważne, obie zbudowane i serwisowane są przez firmę austriacką (tę samą, która obsługuje wiele alpejskich kurortów), więc w ich przypadku nie trzeba szczególnie martwić się o bezpieczeństwo. 
Pierwsza z nich to oddana do użytku 18 czerwca 2012r. linia łącząca Skwer Europejski z twierdzą Narikala w Tbilisi. Gondole są nowoczesne, z komfortowymi ławeczkami na 8 osób i podłogami z przyciemnianego szkła, przez które podziwiać można Stare Miasto i panoramę stolicy. Koszt przejazdu w jedną stronę to 1 lari (przy czym nie ma normalnych biletów, opłat dokonuje się przy pomocy specjalnej plastikowej karty miejskiej wielorazowego użytku "Metromoney" dostępnej w kasie i kosztującej dodatkowe 2 lari).  



Nowe, wygodne wagoniki

Przy okazji warto przypomnieć, że kolejka linowa nie jest dla Tbilisi czymś nowym, bo co prawda obecna konstrukcja ma zaledwie kilka lat, ale swego czasu w gruzińskiej stolicy funkcjonowało sześć linii "podniebnych tramwajów". Niestety były one mocno zaniedbane, a tragiczny koniec ich kariery nastąpił w 1990 roku, kiedy to w Dniu Dziecka na najbardziej obleganej linii Rustaveli-Mtatsminda miał miejsce fatalny w skutkach wypadek. Dwa mocno obciążone wagoniki urwały się z lin, uderzając z dużą prędkością z ściany budynków i słup podtrzymujący konstrukcję, w wyniku czego zginęło 20 osób a 15 zostało rannych. Oczywiście doprowadziło to do natychmiastowego zamknięcia kolejki (szczegóły wypadku w j. angielskim TUTAJ). W roku 2014 ogłoszono, że w budżecie miasta zaplanowane są 3 mln lari na odbudowę linii kolejki na Mtatsmindę, a także na prace nad linią Samgori-Vazisubani, jednak dopiero okaże się, co z tych projektów wyjdzie.

Tak wyglądała tbiliska kolejka w tamtych czasach:

http://en.wikipedia.org/wiki/1990_Tbilisi_aerial_tramway_accident

Drugą "turystyczną" kolejką jest najmłodsza linia w Gruzji, otwarta w sierpniu 2013r. w Batumi. Trasa ma ok. 2 km i prowadzi na pobliskie wzgórze Anuria będące świetnym punktem widokowym na całe Batumi. na tarasie widokowym górnej stacji od niedawna funkcjonuje kawiarnia, a koszt przejazdu w obie strony to dla dorosłych 3 lari a dla dzieci 1,5 lari.

Dolna stacja kolejki Argo w Batumi

Warto się przejechać choćby dla takiego widoku

Podobnemu celowi miała służyć kolejka linowa, którą w 1988 roku władze radzieckie zbudowały w ówczesnym Kazbegi, stwarzając możliwość dotarcia drogą powietrzną w okolice kościoła Cminda Sameba. Miejscowa ludność uznała jednak, że jest to profanacja świętego miejsca i w krótkim czasie rozebrała całą konstrukcję. Do dziś zachowały się tylko pozostałości po dolnej stacji w Stepantsmindzie.
Co ciekawe, podobnych obiekcji nie mieli mieszkańcy Martvili i kolejka dowożąca mnichów i pracowników na święte wzgórze ma się dobrze.

Tyle zostało z dolnej stacji kolejki w Stepantsmindzie

A tak wygląda dolna stacja kolejki w Martvili

Nie wiem, czy w moim zestawieniu ujęłam wszystkie gruzińskie kolejki (o wyciągach narciarskich w Mestii, Gudauri i Bakuriani nie piszę celowo, bo to zupełnie inna bajka), ale już z tego materiału widać, że jest w czym wybierać. Natomiast jeśli ktoś zna jeszcze jakieś podniebne linie, to proszę o informację, bo chętnie uzupełnię swoją wiedzę.


czwartek, 21 sierpnia 2014

Z dębem w herbie


 "Dawno, dawno temu na wzgórzu górującym nad okolicą wyrósł wielki, potężny dąb. Miejscowi ludzie wierzyli, że zapewnia on opiekę, płodność i pomyślność, więc czcili go i składali mu w ofierze dary, a wzgórze uznawali za święte. Mijały wieki, aż do kraju przybyła religia chrześcijańska. Za namową świętego Andrzeja dąb został wtedy wycięty, aby nikt nie mógł go już pogańsko czcić, a na jego korzeniach postawiono kościół jako znak nowych czasów..." 



- w taki właśnie sposób zaczyna się opowieść o historii jednego z najbardziej znanych miejsc zachodniej Gruzji, monastyru Martvili w regionie Samegrelo. Pierwsza wybudowana w tym miejscu katedra datowana była na VII w. i nazwana została imieniem św. Andrzeja, który nawracał mieszkańców Samegrelo na chrześcijaństwo. Pierwotny kościół został zburzony w wyniku najazdu tureckiego, a w jego miejscu w X w. wybudowano monastyr, który podziwiać możemy do dzisiaj. Od 2007r. oprócz kościoła ponownie funkcjonuje tutaj klasztor żeński oraz klasztor męski. Co ciekawe, w jego megrelskiej nazwie Martvili-Chkondidi przetrwały ślady dawnej legendy, bo "chkoni" po megrelsku to nic innego tylko "dąb". 

Główna katedra p.w. Dziewicy Maryi
 
Co piękniejsze- kaplica czy góry w tle?

Monastyr może nie powala na kolana swoim ogromem (szczególnie jeśli zwiedzało się inne tego typu budowle w Kachetii, Imeretii czy Tbilisi), jednak położony jest w szalenie urokliwym miejscu, z przepięknym widokiem na góry. Pochwalić się może także pięknymi kutymi drzwiami i odrestaurowanymi freskami z XIV-XVII w., czyli czasów, gdy Martvili było religijnym centrum regionu. Z mojego punktu widzenia miejsce to ma jeszcze jedną ogromną zaletę- leży zaledwie o jakieś 45 minut drogi od Zugdidi czy Kutaisi, a jest zdecydowanie mniej oblężone przez turystów niż słynniejsze Gelati czy Motsameta. Poza tym jako jedyny znany mi monastyr Martvili ma transport alternatywny- nie tylko pieszy czy samochodowy, ale także w postaci czynnej kolejki linowej. 


Ręcznie kuty motyw świętych Piotra i Pawła
Odrestaurowane freski


Przepiękne oryginalne rzeźbienia

Jeśli podróżuje się samochodem (bo marszrutkami może być to skomplikowane czasowo), wyprawę do Martvili można dodatkowo przedłużyć o kilkanaście kilometrów i dojechać aż do wioski Salkhino, gdzie znajduje się dawna letnia rezydencja rodu Dadianich. Po drodze w Chkhori podziwiać można kaskady małej elektrowni wodnej- niby nic wielkiego, ale widoczek cieszy oczy. Z kolei sielski klimat przy pałacu Dadianich aż prosi o piknik. Posiadłość składa się bowiem z niezwykle jak na Gruzję zadbanego parku, pałacu, winnicy i ogromnej piwnicy z winami, a także małego kościołka z wieżą dzwonniczą, który wg źródeł historycznych był pierwszym kamiennym kościołem w okolicy. Wielka szkoda, że pałacu nie można zwiedzać, bo podobno jest piękny, ale niestety należy do Patriarchy Gruzji i jest zamknięty dla turystów. Można za to przejść się w pobliże przepływającej obok rzeczki i spotkać... niedźwiedzia, trzymanego w niezbyt dużym kojcu i wyglądającego na mocno nieszczęśliwego.

Kaskady przy elektrowni w Chkhori

Letni pałac Dadianich w Salkhino

Kvevri dodają uroku krajobrazowi

Winnica i kamienny kościółek

Naprawdę przykro patrzeć na tego niedźwiedzia :(

PS.- Z Martvili prowadzi prosta droga także do innego ciekawego miejsca, Nokalakevi (link tutaj: http://innagruzja.blogspot.com/2012/04/tego-nie-byo-w-przewodniku-nokalakevi.html). W okolicy można też w sezonie letnim próbować spływu kanionem (nie testowałam, ale wzmiankę o tym przeczytać można na przykład tutaj: http://bujiashvilitinatin.wordpress.com/2013/07/22/martvili-canyon-dadiani-baths/)