Zasadniczo na tym moja rola jako przewodnika turystycznego się skończyła, natomiast znajomi wpadli na pomysł obejście jeziora dookoła i wspięcia się na górkę po przeciwnej stronie. Już sama droga była bardzo przyjemna, bo natrafiliśmy na dzikie drzewa mandarynkowe i posililiśmy się pysznymi soczystymi owocami. Po dalszej wspinaczce natrafiliśmy w gąszczu na bardzo ciekawy pomnik w typowo radzieckim stylu- mężczyzna i kobieta wspólnie wznoszący gałązkę laurową, a kawałek dalej zobaczyliśmy osiedle domów stojących "pośrodku niczego". W niektórych widać było oznaki zamieszkania, duża część jednak stała pusta. Wszystko to wyglądało bardzo dziwnie, szczególnie, gdy wypatrzyliśmy kolejne szeregi drzew mandarynkowych i pomarańczowych rozciągające się na całym sąsiednim wzgórzu, a kawałek dalej ogromne pachnące zarośla krzewów laurowych.
Na szczęście szybko pojawił się bardzo rozmowny tubylec, który z nostalgią w głosie wyjaśnił nam, że za czasów ZSRR miejsce to było wielkim cytrusowo-laurowym sowchozem (czyli czymś w rodzaju polskiego PGRu) zajmującym się uprawą drzew cytrusowych i krzewów laurowych, w którym pracowała cała okoliczna ludność. Niestety wiele lat temu sowchoz przestał funkcjonować, a duża część dawnych pracowników opuściła swoje domy i wyjechała. Jakby na przekór temu większość drzew i krzewów rośnie i owocuje nadal, choć pozostaje nie zadbana. Cóż, może jeszcze kiedyś karta historii się odwróci?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz