wtorek, 13 marca 2018

Jak to z zakupami bywało...


Tematem, który od kilku dni dominuje w polskich mediach, jest robienie zakupów. Pojawia się ono oczywiście w kontekście niedzielnego zamykania sklepów.... we mnie jednak słowo "zakupy" wzbudza zupełnie inne skojarzenia. Bo przecież zakupy w Gruzji to temat- rzeka....

Kiedy w 2012 roku osiedliłam się w Zugdidi, pierwsze sieciowe sklepy typu supermarket dopiero w Gruzji powstawały (nie wspominając już o tym, że takie wynalazki jak Tbilisi Mall czy olśniewające sklepy znanych marek w centrum stolicy znajdowały się co najwyżej w strefie mglistych planów). Na prowincji takich wynalazków nie było w ogóle i wszystkie sprawunki można było robić albo na bazarze (opis i zdjęcia TUTAJ), albo w niewielkich lokalnych sklepach typu "mydło i powidło". Żeby było śmieszniej, te drugie bardzo często opatrywane były dumną nazwą "supermarket", choć ich wielkość kojarzyła się raczej z przerobionym kojcem dla psa.

Tak, to jest SUPERMARKET


A to już tylko MARKET- za to pod patronatem Google :-))))

Muszę przyznać, że początkowo robienie zakupów w takich miejscach było dla mnie torturą. Słabo mi się robiło na widok chleba czy sera wiezionego na otwartej pace i macanego przez dziesiątki rąk, wiszące pod gołym niebem mięso, i kurczaki czy ryby radośnie układane w stosy na ladach z brudnej dykty napawały mnie przerażeniem. Po tym, jak jednego z pierwszych dni trafiłam na scenkę, gdy sprzedawca układał na ladzie zakrwawione kawałki mięsa, a kapiącą z nich krew zlizywały z podłogi bezdomne psy, przerzuciłam się na długi czas na warzywa i owoce. Do tego doszły jeszcze ciągłe braki w dostawach prądu prowadzące do regularnego rozmrażania się zawartości wielkich sklepikowych lodówek- i tak, zgadliście, po paru godzinach prąd wracał, a mrożonki znowu pokrywały się lodem.... i tak do skutku. O takich drobiazgach jak produkty z przeterminowaną datą przydatności do spożycia chyba nie muszę już wspominać....

Tak, to na dole po lewej to krowia głowa w całości.

Ale cóż, żyć jakoś trzeba. Po kilkumiesięcznej fazie szoku doszłam do wniosku, że skoro miejscowi kupują, jedzą i żyją, to najwyraźniej ja też mogę. Oczywiście nie wszystko i nie wszędzie- nadal wykluczyłam podejrzane mrożonki, wszystko z kremem bądź majonezem, a także wszystko, co potraktowane było zbyt wielką dawką słońca lub podejrzanie pachniało. Powoli zaczęłam przekonywać się do śmielszych zakupów i różnych eksperymentów. Efekty bywały różne, ale poza jednym lekkim zatruciem i wyrzuceniem dwóch czy trzech produktów nic złego mi się nie przytrafiło. A ile ciekawych rzeczy można odkryć w takich zapyziałych sklepikach czy na bazarowych stoiskach!

Nie do końca pojmuję te koncepcję marketingową.
Kasza, ryby czy skarpetki? A czemu by nie wszystko na raz?
Te sery były naprawdę smaczne. Tylko kichający na nie tubylcy trochę psuli mi apetyt.
Standardowy widok przy wielu drogach
Idealne miejsce na stoisko z kurczakami
To niekoniecznie są ryby złowione tego samego ranka

P.S.- Sklepy, sklepiki i bazary w Gruzji otwarte są codziennie. Jedynymi wyjątkami są super-hiper święta, jak Wielkanoc czy Nowy Rok, wtedy nie kupimy prawie niczego.


4 komentarze:

  1. Każdego człowieka, który chce zamieszkać na jakiś czas w Chinach, powinno się najpierw wysłać na gruzińską prowincję, żeby go trochę oswoić z tego typu zakupami :D U nas jest jeszcze bardziej hardcore'owo :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeeeej.... dla mnie te gruzińskie bazary to już był chyba max atrakcji, jakie mogę znieść.

      Wpadłam właśnie na szczwany pomysł biznesu- może założymy wspólną agencję turystyczną? W ofercie najpierw kurs przygotowawczy w Gruzji, potem pobyt w Chinach? :D będziemy bogaaaaate !!!!

      Usuń
  2. Ja zawsze mówię,że punkt widzenia zmienia się od pozycji siedzenia. Przecież nawet w Polsce dawniej pełno było bazarow gdzie sprzedawano towar zawijany w papier bez ładu i składu a teraz za to rozwinięte kraje toną w kupie plastiku bo wszystko musi być opakowane, umyte w Bóg wie czym a mi się chce wyć jak widzę tę nadprodukcje i marnotrastwo jedzenia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie takie widoki nie szokują, bo wychowałam się tuż przy polskim bazarze (warszawski Wolumen), widok biegającej kury z odciętą głową pamiętam do dziś. ;)

    OdpowiedzUsuń