I znowu polski wierszyk ma się nijak do gruzińskiej rzeczywistości- głównie dlatego, że w Gruzji nie istnieje coś takiego jak "dzień targowy". Tutaj rynek/targowisko/bazar działa siedem dni w tygodniu od świtu do zmierzchu. Dla mojej miejscowości i szeroko pojętej okolicy jest on głównym i prawie jedynym źródłem zakupów. Zasada jest prosta- można tu kupić wszystko, a jeżeli czegoś tu nie znajdziesz, to znaczy, że tego nie ma nigdzie (przekonałam się o tym boleśnie na próżno poszukując korkociągu, w końcu musiałam go przywieźć z Polski...). Towary pochodzą częściowo z ogródków i sadów (to te owocowo-warzywne), częściowo z tzw. zagranicy (czyli głównie Turcji), a pochodzenia niektórych (szczególnie mięsa...) wolę się nawet nie domyślać. Targ żyje swoim kolorowym, hałaśliwym i tłocznym rytmem, artykuły są posegregowane mniej-więcej tematycznie (czyli np. w jednej części ryby, w innej papier toaletowy i garnki, a w jeszcze innej młotki i siekiery), nogi grzęzną w błocie, co kawałek pojawia się pani niosąca na wielkiej tacy gorące chaczapuri, psy usiłują wyżebrać resztki jedzenia, warunki higieniczne urągają zdrowemu rozsądkowi...... Po pierwszej wizycie długo nie mogłam się otrząsnąć, teraz jednak już śmiało nurkuję między straganami i odnajduję moje zaprzyjaźnione panie od orzechów, miodu, mandarynek czy pomidorów, pertraktując z nimi w mieszance rosyjsko-gruzińskiej. Część mięsno-rybno-serową omijam szerokim łukiem i wolę nawet nie myśleć, jakie zapachy tam się będą unosić przy temperaturze 30 stopni i więcej.... A ponieważ naprawdę słów mi brakuje, aby opisać bazarowe wrażenia, postaram się zobrazować je sporą garścią fotek.
Ha, i to zdziwienie, gdy chcesz kupić czegoś mniej niż kilo...
OdpowiedzUsuńJa mam takie wspomnienie z bazaru w Suchumi, z 1984 /chyba / roku. Zawieziono nas tam autokarem w czasie krótkiej wycieczki z Soczi . Wycieczka pod pełną kontrolą opiekuna /pierwszy zorganizowany pokazowy wyjazd do ZSRR po karnawale Solidarności, dla szych z prokuratury itp.Ja jako koleżanka sekretarki/.
OdpowiedzUsuńNa bazarze jedyne 15 minut wolnych, bazar puściutki, jak wymarły. Pokręciliśmy się trochę i nagle zewsząd wyroili się ludzie i zaczęli wysypywać na stoły mandarynki. Mieli takie fajne wagi sprężynowe. Fajne wspomnienie...