Pan Karaluch. Zgodnie ze swoją ciekawską naturą, Pan Karaluch postanowił nieproszony pobuszować w mojej kuchni. Mało tego, najwyraźniej spodobało mu się, bo przyprowadził kolegów... Ponieważ nie zapytał mnie w tej kwestii o zdanie, wypowiedziałam mu wojnę i wytoczyłam ciężką artylerię w postaci rozmaitych środków chemicznych. Niestety, jak na razie odnoszę umiarkowane sukcesy, głównie z uwagi na ogólnie tu przyjęte beztroskie podejście moich sąsiadów do kwestii czystości. A czego dowiedziałam się o moim gościu z Wikipedii? Ma piękną łacińską nazwę Blatta orientalis, lubi miejsca wilgotne i takie, w których przechowuje się żywność, jest absolutnie wszystkożerny, wykazuje cechy stadne i prowadzi raczej nocny tryb życia.
Pan Skorpion. W odróżnieniu od swojego kolegi opisanego powyżej, Pan Skorpion pewnej nocy postanowił zamieszkać w mojej wannie. Jego widok nie tyle mnie przestraszył, co raczej zaskoczył, bo nie wiedziałam, że w Gruzji można spotkać te stworzenia. Na szczęście był nieduży, a poza tym odwiedził mnie samotnie, bez krewnych i znajomych. Po wizycie w internecie dowiedziałam, iż najprawdopodobniej był to Euscorpius mingrelicus, czyli średnich rozmiarów skorpion dorastający do 4 cm, o czarno-brązowym ubarwieniu. Siła jadu produkowanego przez te skorpiony porównywana jest z siłą ukłucia pszczoły lub osy. Samo ukłucie, do którego dochodzi niezmiernie rzadko, powoduje lekkie swędzenie, zaczerwienienie, lokalne odrętwienie okolicy miejsca ukłucia, a objawy te trwają do kilku godzin. Choć opis ten nie brzmiał jakoś szczególnie dramatycznie, to jednak od czasu wizyty Pana Skorpiona na wszelki wypadek dokładnie sprawdzam wszelkiego rodzaju obuwie zanim wsunę do niego stopę.
Pani Szarańcza. Można powiedzieć, że Pani Szarańcza pojawiła się z hukiem, gdyż pewnego wieczora nagle wleciała przez okno, a następnie szaleńczo zaczęła obijać się o ściany i zasłony. Po dłuższym polowaniu udało się ją w końcu złapać do wielkiego słoja i wyprosić przez balkon. Co ciekawe, nikt inny tutaj nie potwierdził, aby widział taki okaz. Po raz kolejny sięgnęłam zatem do Wikipedii, dowiadując się, iż moim gościem była Locusta migratoria, żywiąca się trawami, mogąca żyć samotnie lub w stadzie. W wersji stadnej jest straszliwym szkodnikiem, przemieszczającym się w ogromnych skupiskach i pożerającym całe uprawy zbóż. Wędrując może pokonać dystans nawet do 2 tysięcy kilometrów, tak więc nie wykluczam, iż ktoś z Was spotka ją za jakiś czas w Polsce.
Jako bonus do powyższych wystąpił Pan Szczur mieszkający na klatce schodowej, który wystraszył mnie śmiertelnie pewnej nocy, bo nieoczekiwanie wyłonił się z ciemności na schodach i przebiegł prawie po moich stopach.
Może więc pora pomyśleć o założeniu mini-zoo ???
O matko! Ale masz urozmaicone życie! A ja się boję pająków!
OdpowiedzUsuńMoże lepiej pomodlić się do świętego Franciszka (nie mylić z Jerzym), żeby sobie zabrał ten zwierzyniec?
:-)
Odpowiem tak- dopóki to nie są węże to chyba jakoś dam radę...
UsuńTo już może czas założyć coś na wzór firmy Hagenbeck'a? :-D (opisana mocno w serii przygód_Tomka ;-)). Albo przynajmniej pchli_cyrk czas założyć?
OdpowiedzUsuńHa! Skorpioni_cyrk... - tego jeszcze nie grali :-)
Ale czy jeden skorpion wystarczy do założenia cyrku? Bo więcej nie planuję!!!
Usuńa sprawdziłaś? może ta zwierzyna jest jadalna i zamiast zoo założysz restauracje ;) menu: paluszki karaluchowe, uprażona szarańcza i skorpion zamiast homara
OdpowiedzUsuńHmmm, dzięki, to jest pomysł na biznes!!! Będę bogata!!! Tylko sama wolałabym nie sprawdzać smaku, jakiś ochotnik do testowania by się przydał...
OdpowiedzUsuńTeściowa :D
Usuń